– Pojedziemy najpierw do lekarza, a potem... na policję.
ROZDZIAŁ SIEDEMDZIESIĄTY PIĄTY Wydział zabójstw Metropolitan Police Department, czyli MPD, mieścił się w centrum w budynku Henry J. Daly Municipal Center. Luke dowiedział się też, że znajduje się tam parę innych instytucji, włączając w to wydział komunikacji i komisję ds. zwolnień warunkowych. Było to szczególne rozwiązanie, wziąwszy pod uwagę sympatię, jaką zapewne czuli policjanci do zwolnionych przestępców. Luke zastanawiał się, jaki geniusz mógł wpaść na coś takiego. O zaparkowaniu w centrum nawet nie było co marzyć, więc Luke wziął taksówkę. Zapłacił i wszedł do budynku, mijając umundurowanych strażników i wykrywacz metali. Wydział zabójstw mieścił się na trzecim piętrze, do którego był dostęp tylko z głównego holu. Każdy z posterunków, które do tej pory odwiedził, miał własny charakter i styl. Niektóre były surowe, inne nowoczesne, zdarzały się też bogato zdobione. Jednak sami policjanci niewiele się różnili, niezależnie od tego, czy pochodzili z dużych miast, czy też małych mieścin. Stanowili oddzielną kastę ludzi twardych, chociaż ostrożnych i połączonych zawodową solidarnością. Luke przypuszczał, że bierze się to z określonego sposobu życia. Policjanci wszędzie pracowali tak samo, balansując na niewidzialnej linie rozpiętej między życiem a śmiercią. To sprawiało, że byli wyjątkowi. Luke nie wątpił, że gdyby na co dzień obcował ze śmiercią, też by się zmienił. Wsiadł do windy i spojrzał na zegarek. Dochodziła piąta. Wizyta u lekarza zajęła więcej czasu, niż przypuszczał, ale cieszył się, że się na nią zdecydowali. Stan Emmy wyraźnie się pogarszał. Temperatura rosła. Kiedy lekarka ją zmierzyła, okazało się, że mała ma trzydzieści dziewięć stopni. Od razu też zdiagnozowała zapalenie ucha środkowego i przepisała antybiotyk, tylenol na zbicie gorączki i mnóstwo leków wspomagających. Winda zatrzymała się na trzecim piętrze. Drzwi otworzyły się i Luke wyszedł na zewnątrz. Wydział zabójstw znajdował się tuż przed nim, za drzwiami z kodowanym wejściem. Skierował się do biurka oficera dyżurnego. Jadąc tutaj, musieli zrobić krótki postój. Luke poprosił taksówkarza, żeby zatrzymał się przy księgarni. Wyskoczył na chwilę i kupił egzemplarz ,,Martwego kontaktu’’. Teraz wyjął go z torby, którą wyrzucił do kosza. Miał nadzieję, że status znanego pisarza i książka z autografem ułatwią mu choć trochę rozmowę z funkcjonariuszami. Chłopcy z policji w Houston wręcz przyjęli go do swego grona. Mógł tam wchodzić, kiedy tylko chciał. Opowiadali mu o różnych sprawach, a nawet dzielili się podejrzeniami. Wiedzieli, że mogą mu ufać i że zawsze poprosi o zgodę, jeśli będzie chciał wykorzystać jakieś informacje. Nie wierzył jednak, że faceci z MPD okażą się równie uczynni. Przy biurku siedziała kobieta w randze porucznika. Luke posłał jej, jak mu się zdawało, zniewalający uśmiech. – Dzień dobry, nazywam się Luke Dallas i jestem pisarzem. – Na twarzy kobiety nie drgnął żaden mięsień. – Przyjechałem do Waszyngtonu, żeby zebrać materiały do mojej nowej książki. Czy mógłbym rozmawiać z którymś z agentów? – Peterson z działu kontaktów z prasą. Czwarte piętro. Rzecznik prasowy wydziału jest w takiej sprawie zupełnie bezużyteczny.