zapalczywie wołała zakonnica. – A ojca wojskowi tylko wszystko niszczą i psują! Tam gdzie
trzeba taktu, ostrożności, cierpliwości, oni włażą z butami, szablami, armatami i wyrabiają takie rzeczy, że trzeba potem długo leczyć, łatać i naprawiać. Biskup zdziwił się: – To co, twoim zdaniem wojskowi są zupełnie niepotrzebni? – Dlaczego? Potrzebni! Kiedy jakiś łajdak napadł i trzeba bronić ojczyzny. Ale niczego innego im powierzać nie należy! Żadnej cywilnej ani tym bardziej duchowej sprawy! A przecież u nas, w Rosji, do czegóż to się wojskowych nie używa! Do naprawienia czegoś, co się zacięło w subtelnym mechanizmie, szabla się nie nadaje. A posyłać tego całego pułkownika do Araratu to całkiem jak wpuszczać słonia do sklepu z porcelaną! – Nie bój się – odparł Mitrofaniusz, który obraził się za cały stan wojskowy. – Hannibal na słoniach Alpy przekroczył. Tak, Feliks Stanisławowicz migdalić się nie będzie. Wszystkie wyspy przewróci do góry nogami, ale znajdzie mi drania, który Aloszę do żółtego domu doprowadził! Widmo nie widmo – dla Lagrange’a to wszystko jedno. I koniec. Idź sobie, Pelagio, ja swojej decyzji nie zmienię. Odwrócił się i nawet nie pobłogosławił mniszki na pożegnanie, tak się rozzłościł. * * * Na górnym pokładzie kołowca „Święty Wasilisk”, metodycznie trzepiącego łopatami ciemne wody Jeziora Modrego, stał postawny, mocnej budowy pan w wełnianym trzyczęściowym garniturze w kratkę, w białych getrach, w angielskim kaszkiecie z nausznikami i z zainteresowaniem przyglądał się swemu odbiciu w szybie jednej z kajut. Panorama zasnutej wieczorną mgłą zatoki i migoczących ogni Modroozierska nie pociągała pasażera, odwrócił się do tego lirycznego pejzażu plecami. Poruszał się i tak, i owak, sprawdzając, czy dobrze leży na nim marynarka, dotknął chwacko podkręconych wąsów i najwyraźniej był zadowolony z tego, co zobaczył. Oczywiście granatowy, złotem wyszywany mundur byłby stokroć lepszy, pomyślał, ale prawdziwy mężczyzna nieźle wygląda również po cywilnemu. Dłużej rozkoszować się swym widokiem już nie mógł, bo w kajucie zapaliło się światło. To znaczy najpierw w ciemności pojawiła się wąska szczelina, która szybko przeszła w oświetlony prostokąt, i za szybą zarysowała się jakaś sylwetka. Potem prostokąt znikł (zasłoniły go drzwi prowadzące na korytarz), lecz w następnej sekundzie rozbłysnęła lampka gazowa. Pociągająca młoda dama puściła dźwigienkę, zdjęła kapelusik i z roztargnieniem spojrzała w lustro. Wąsaty pasażer ani myślał odejść – przeciwnie, podszedł jeszcze bliżej do szyby i obrzucił zgrabną figurę damy uważnym spojrzeniem znawcy. W tym momencie mieszkanka kajuty odwróciła się wreszcie do okna, zauważyła podglądającego pana, jej brewki uniosły się, a wargi poruszyły – należy sądzić, że zawołała „ach!” lub coś innego w tym stylu. Przystojny mężczyzna wcale się nie zmieszał, tylko z galanterią podniósł czapkę i ukłonił się. Dama znów bezgłośnie poruszyła wargami, teraz już nieco dłużej, ale znaczenie niesłyszanych z zewnątrz słów i tym razem dawało się odgadnąć bez trudu: „Czego pan sobie życzy?” Zamiast odpowiedzieć, czy jeszcze lepiej – oddalić się, pasażer stanowczo postukał kostkami palców po szkle. Kiedy zaś zaintrygowana podróżniczka opuściła nieco ramę, powiedział jasnym i dźwięcznym głosem: – Feliks Stanisławowicz Lagrange. Proszę wybaczyć bezpośredniość, madame, jestem przecież żołnierzem, a kiedy panią ujrzałem, wytworzyło się we mnie wrażenie, że oprócz nas na tym statku nie ma nikogo. Tylko pani i ja, a więcej – żywego ducha. Czy to nie dziwne? Dama zarumieniła się i chciała bez słowa zamknąć okno, ale spojrzawszy uważniej na miłą twarz żołnierza, a zwłaszcza na jego okrągłe, niezwykle skupione oczy, nagle jakby zastanowiła się i – już chwila sposobna do okazania nieprzystępności minęła. Wkrótce pułkownik i jego nowa znajoma siedzieli w salonie wśród pielgrzymów (wszyscy co do jednego – zupełnie przyzwoite towarzystwo), pili kruszon i rozmawiali. Prawdę rzekłszy, mówiła głównie Natalia Gienrichowna (tak nazywała się dama), policmajster zaś prawie ust nie otwierał, jako że w początkowym stadium znajomości to