szufladkę. Zobaczyła w niej dziwne, stare puzderko, które z powodzeniem mogło zmieścić się
w dłoni. Zdmuchnęła z niego kurz. Na wieczku ukazało się imię: „Agnes Mariah Talbot”. A więc należało do damy z portretu! Z pewnością trzymano tam niegdyś coś cennego, teraz leżała w nim jednak tylko złożona na czworo kartka papieru. Trudno jej było odcyfrować stare pismo, lecz szybko zrozumiała, że to historia pochodzenia rubinu, zdobiącego lady Agnes na portrecie. Był to dar cejlońskiego możnowładcy dla jednego z Talbotów, który dwieście lat wcześniej handlował na Wyspach Korzennych. Ale gdzie się podział rubin? Na brzegu karty widniał jakby dodany w pośpiechu dopisek: Okrągłe Łby niebawem nas obiegną. Różę ukryto pomiędzy liliami. A więc któryś z jej przodków ukrył klejnot przed stronnikami Cromwella! Talbotowie stali wtedy, rzecz jasna, po stronie króla. Lilie? Oczywiście! W starym domku odźwiernego! Przysadzista, na wpół zrujnowana chałupka stała wśród chaszczy na uboczu. Pod mansardowym dachem widniał fryz z motywami lilii, dowód normańskich koneksji rodu tablice Talbotów. Podobny fryz obiegał główne wnętrze. Pomiędzy liliami... Czyżby Różę Indry ukryto gdzieś w tej ruderze? Jeśli nadal tam tkwi, to może przy odrobinie szczęścia zdoła odnaleźć klejnot? To jedyna szansa nie tylko dla niej, ale też całego Buckley on the Heath. **Kryjówka dla księży z czasów, gdy katolicyzm był w Anglii wyznaniem zakazanym. Musi się tam udać jeszcze tej nocy. - No i w końcu go znalazłaś? - spytał Alec po dłuższym milczeniu. - Tak, ale jeśli ci opowiem resztę, nie będziesz chciał mieć ze mną więcej do karta multisport czynienia. Wziął ją łagodnie za rękę. - Jestem po twojej stronie. - Dziękuję. - Przysunęła się bliżej, a potem wróciła do swojej historii. Wyślizgnęła się z domu nocą. Przez chwilę stała w mroku, spoglądając ku miejscu, gdzie rano widziała koczujących Kozaków. Nikogo nie dostrzegła. Uspokojona, pobiegła ku krzewom, kryjącym domek odźwiernego. W tobołku, który obijał się jej o plecy, niosła świecę, hubkę z krzesiwem i małą łopatkę. Między drzewami zwolniła kroku. Było tak ciemno, że ledwo zdołała trafić do domku z zapadniętym dachem, całego obrośniętego bluszczem. Poruszając się jak najostrożniej, weszła do środka. Skrzesała ogień i, osłaniając wątły płomyk świecy dłonią, rozejrzała się po mrocznym wnętrzu. Z pewnością rubin znajdował się we fryzie ze stiukowymi kwiatami lilii na czerwonym tle. Pomiędzy dwoma okienkami dostrzegła okrągły medalion wielkości talerza, z herbem Talbotów. Coś jej mówiło, że to właśnie tam ukryto klejnot. Wdrapała się na starą skrzynię pod ścianą, stawiając świecę obok. Stanęła na palcach i po kilku desperackich próbach udało się jej zdjąć medalion. Zajrzała do pozostałego po nim zagłębienia, ale było puste. Nie znalazła tam żadnej sekretnej kryjówki. Niech to licho! Schodząc ze skrzyni, upuściła niechcący medalion - potoczył się po ziemi, a potem zawirował i upadł. Becky obróciła go w rękach i wydała stłumiony okrzyk. Do tylnej ścianki przymocowano mały skórzany woreczek. Drżącymi palcami rozsupłała rzemyki i zajrzała do środka. Miała rację. Tkwiła tam Róża Indry! Z radości aż zakręciła się w koło. Nagle usłyszała chrapliwy jęk. Zamarła. Dźwięk dochodził z przyległej izby. Coś się w niej poruszyło. Może ranne zwierzę, bo odgłos aplikacja podcasty świadczył o bólu. Czyżby dziki kot? Kolejny jęk nie przypominał jednak miauknięcia kota. Może jakiś stary włóczęga, uciekinier z domu pracy przymusowej, poszukał tu sobie schronienia? Zebrała się na odwagę i podeszła bliżej. - Kto tam? - spytała półgłosem. Uchyliła drzwi i poczuła odór stęchłego moczu i krwi. Coś zaszurało w kącie. - Kto... tam... jest? - Aidez - moi! - szepnął ktoś. Nogi się pod nią ugięły, gdy w kącie zaczęła z trudem dźwigać się na nogi jakaś postać. Becky ujrzała przed sobą bosego mężczyznę w podartych spodniach i luźnej białej koszuli z koronkami przy mankietach, pełnej plam. Taką koszulę mógł nosić tylko ktoś pochodzący z wyższych sfer.